piątek, 12 lipca 2013

#9 Per aspera ad astra


To była seria nocy w których on, jak i ja zasnąć nie mógł,
choć oddychałem z całych sił, wciąż mi brakowało tlenu.
Cały wieczór przesiedziałem z długopisem przy skroni,
nerwobóle sprawiały, że gniotłem wszystkie kartki w dłoni.
Chciałem latać i choć całe życie o skrzydła walczyłem,
wciąż cierpiałem z nadzieją, że mi te grzechy wybaczyłeś.
Choć deszcz nie padał, to ja ciągle cały mokłem,
Choć patrzyłem ponad chmury, nie widziałem nic na horyzoncie.
Wciąż miedzy nami był krzyk, choć siedzieliśmy w milczeniu,
mimo że stałem w świetle dnia, wciąż pozostawałem w cieniu.
Moje stopy pękały i krwawiły, gdy chciałem wyjść do ludzi,
miałem wciąż nadzieję, że z koszmaru ktoś mnie wybudzi.
Choć czas ciągle mijał, to ludzie podchodzili do mnie
szeptali że się nie uda, bo mam za szczupły portfel.
Miałem stertę marzeń, ktoś zablokował mi do nich dostęp
Umierałem samotnie, choć miałem chęci do życia ogromne.





Lewo? prawo?
       Lewo czy prawo ?
                  Gdy przestałem na nich patrzeć, pobiegłem prosto.


Kilka dni temu od znajomych usłyszałem "schudłeś" i chyba się im nie wydaje bo włożyłem nadmiar energii w spełnianie marzeń. Przyniosłem dumę Ojcu, przyniosłem dumę Matce, więc chyba w wieku 20 lat wygrałem swoje życie. Jak to jest, że jednocześnie nienawidzę Ojca, a z drugiej strony tak wiele mu zawdzięczam? niezdecydowanie, to jeden z moich stygmatów. Jedyne co potrafimy to płakać tak, by nikt nie widział i nie słyszał, ewentualnie zapytać o radę znajomego który nam doradzi jakby znał świat na wylot, mimo że sam swoje życie dawno pogrzebał. Wolałbym zostawić po sobie przyjemne wspomnienie, niż być dla kogoś koszmarem. I w sumie mógłbym mówić to nie ludzie, to ja się odciąłem od nich, ale dziś mniejsza z tym wszystkim, schowałem dumę do moich przetartych spodni. Dziś zostałem tylko ja i właściwie jesteś ze mną ty, ich nie ma, dawno odeszli, więc pozwól że wytrę ci łzy. I pewnie zadzwonią ponownie, gdy będą czegoś chcieli lub dlatego że słyszeli o mnie w radiach czy czytali w gazecie, to nie tak że ego mi urosło, zaufanie traci się tylko raz, uświadamiam nieświadomych, ktoś musi przecież... I gdy wydaje Ci się, że wszystko nagle straciło sens, a twoje życie jest niekończącym się tunelem melancholii, nie poddawaj się, bo na prawdę warto,sam przeszedłem ciemny życia tunel z gasnącą zapałką. Czasem chciałbym przeprosić znajomych za to, że moje słowa są zbyt szczere, nie potrafię kłamać, więc w tych czasach nie mam szans by zostać przyjacielem. Poszukaj ich gdzieś na ławkach, czy w blokowcach, tam znajdziesz tych co chętnie postawią Ci piwo, dadzą do ręki jointa. Słyszałem nie raz od sfrustrowanych nastolatek, wylewających łzy w domach czy pośród schodowych klatek, które zostały zdradzone przez swoich "idealnych chłopaków", że pewnie nigdy nie cierpiałem, więc zapewne to co kapie z moich szorstkich policzków, to nie są łzy. Koledzy popełniają błędy ale nie chcą się na nich uczyć, więc ja się uczę. Cały plecak tych doświadczeń, trzymam pod chromowanym kluczem. Ojciec powtarzał synu kombinuj ja za Ciebie nic nie zrobię. Syn tak zakombinował że piątego sierpnia pół miasta będzie pić jego zdrowie. I co dalej?  Wolę mieć przy sobie kilku mądrych niż tysiąc bezmózgich stworzeń. Studentki, które swój deficyt umysłu nabywają w klubach, o ilorazie inteligencji jakby piły browar z ołowiem. Studenci którzy zdradzają swoje kobiety, pod ich nieobecność, udając że nic się nie stało - socjopaci, ich kręgosłup moralny jest martwy tak jak ich osobowość. Koleżanki, których życie to hasło i login, dziewczyny bez ambicji, aż braknie mi słów. Koledzy z klasy którzy skończyli na parkanie z alkoholem w dłoni, zawsze twierdzili że są najmądrzejsi i chyba wyrośli na poliglotów, bo nikt ich nie rozumie, gdy kończą szóste piwo. Stado ludzi którzy mnie krytykują znając mnie z wymiany symbolicznego "Cześć" , zapewne czytają we mnie jak w książce, dlatego wiedzą o mnie wszystko jakby spłodziła ich Atena, wiedzą więcej niż Bogowie mogą sobie wyobrazić. Odciąłem się od nich pozostając z tymi którzy pokazali mi studnię, gdy moje życie było pustynią, a mi brakowało wody. Wyrosłem z tego, by udowadniać całemu światu swoją doskonałość. Mimo wszystko, prawie nic się nie zmieniło, nadal żyję w gnijącym świecie, w którym chcę zasadzić piękny kwiat pelargonii, zapożyczony z ogrodu mojej Mamy.


Dziś dbam o nich i oni też pamiętają o mnie,
bo razem odkryliśmy, wspólny lek na insomnię.
Mimo że moje dłonie są ciągle w ruchu, to nie jest delirium,
a kartek mi braknie jakbym pisał scenariusz do filmu.
Teraz latam, choć skrzydeł nigdy nie otrzymałem,
dziękuję ci serdecznie, że mnie ze popiołów poskładałeś.
Dziś deszcz pada strugą, a ja jedyny nie moknę,
choćbyś zabrał mi wzrok, będę widział bardzo dobrze.
Jeśli krzyczał będzie cały świat, ja tylko twój szept usłyszę,
zostawiłem ślad po sobie, nakręciłem własną życia kliszę.
Dziś będę szedł przed siebie, choć mi kończyny obetną,
a życie będę wciągał doszczętnie jak ćpun mefedron.
Stara dawna prawda, z kim przystajesz takim się stajesz,
dobrze że jestem sam, tak więc sobą pozostaję.
Gdybyście pluli mi w twarz, to nie zabiję w sobie marzeń,
Umrę godnie, zeszyt słów po sobie zostawię...




3 komentarze:

  1. zajebiste! chyba dopiero w tym wpisie (a przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie) wyrzuciłeś z siebie wszystko,ale tak szczerze. przyjemnie mi się to czytało i o dziwo nie użyłeś słów, których bym nie zrozumiała haha z kolei dobiło mnie to że faktycznie opisałeś rzeczywistość, która no nie ukrywajmy nie jest idealna. podoba mi się twoje podejście i to jak odbierasz to co się dzieje wokół ciebie, a już najbardziej spodobał mi się pocisk na zranione nastolatki które zostały zdradzone przez chłopaka i myślą ,że świat dobiegł końca :D

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy nowy wpis?

    OdpowiedzUsuń
  3. od ponad tygodnia jestem w trakcie pisania.

    OdpowiedzUsuń